Grawitował
między niebem a ziemią. Między piekłem i rajem. Bolała go każda
cząstka ciała. Słyszał płacz matki i cichy szloch Martyny.
Gdzieś przeleciał mu śmiech Wojtka. Nie było jej. Znów, choć
obiecała być. Nie mógł się obudzić. Nie mógł podnieść
ciężkich powiek. Sen był lekki. Przyjemny. Przed oczami
przelatywało mu życie. Widział dwóch małych chłopców
odbijających starą piłkę jego ojca. Był szczęśliwy. Tamtego
dnia zyskał przyjaciela. Na śmierć i życie. Każde wakacje
spędzali w ten sposób. Potem pojawiła się ona. Jego mała ruda
dziewczynka. Tylko ona potrafiła go uspokoić. Tylko ona znała go
naprawdę. Była jego. I wiedział o tym tylko on. I ona. On też był
tylko jej...
-Kiedyś
się z nią ożenię, Kamil – mały chłopiec wskazał na goniącą
Janka dziewczynkę. - Będzie moją żoną. Będziemy mieli gromadkę
dzieci.
-A
ja dalej będę twoim przyjacielem? – swoimi czarnymi oczami
wpatrywał się w niższego chłopaka.
-Tak.
Ty zawsze będziesz moim najlepszym przyjacielem. - Wojtek przytulił
chłopca. - Jesteś moim bratem. Tylko musisz mi przysiądź, że
nigdy nie pokochasz Antosi tak, jak ja.
-Ona
nie jest nawet w moim typie. Jest Marchewą i zawsze nią zostanie.
Jest twoja. Przysięgam. - jego słowa przypieczętowali swoim tajnym
znakiem.
Przemierzał
kolejne korytarze swojej przeszłości. Tamten dzień w Bielsku, gdy
zobaczył ją po latach. Z małej dziewczynki wyrosła piękna
kobieta, która znała swoją wartość. Był tylko starym
przyjacielem. Już wtedy ją kochał. Już wtedy był w stanie zrobić
dla niej wszystko. Ale była Wojtka. Więc odpuścił.
Ku
niemu zmierzała dziewczyna. Jej rozwiane rude włosy pozostawały w
nieładzie. Śmiała się z opowieści Wojtka. Dopiero teraz ją
rozpoznał. Jej perlisty śmiech rozpoznałby na końcu świata.
Antosia.
Czuł
jej zapach z tamtej nocy, gdy pierwszy raz zasypiała w jego
ramionach, jako jego kobieta. Miał ją. Choć na moment. Jej
perlisty śmiech odbijał się w jego pustej głowie. Jej słowa
wyryły się w jego pamięci. Jej dotyk. Jej smak. Jej zapach. To
wszystko, czego potrzebował od życie.
-Wojtek
jak zwykle miał coś ważniejszego do załatwienia. - postawiła
przed nim kawę. - Dziękuje, że zgodziłeś się ze mną pójść.
-usiadła koło chłopaka.
-Antoś,
jesteś dla mnie jak siostra. - uśmiechnął się do dziewczyny i
założył jej niesforny kosmyk za ucho. - Czasem tak jest, a wiesz,
że ja dla ciebie zrobiłbym wszystko.
-Dla
niego nie jestem już ważna, Kamil. - upiła łyk wina. - Zdobył
mnie, więc nic więcej nie trzeba. - spojrzała na panoramę
Krakowa. - Nigdy nie zapytał mnie, co ja chce. Czego, ja oczekuje
od życia. Przecież on już to zaplanował. Trójka dzieci, dom w
Andrychowie, kariera trenerska w Bełchatowie, mój gabinet w
mieszkaniu w Łodzi. Imiona dzieci i jeszcze troszkę, i znajdzie im
drugie połówki. A ja bym chciała tylko czuć się kochana.
-On
taki jest, ale to nie znaczy, że cię nie kocha. - Kamil objął
dziewczynę ramieniem.
-Chciałabym
czuć się przy nim tak, jak przy tobie. - spojrzała chłopakowi
prosto w oczy. - Wiem, że to złe. Wiem, że nie powinnam. Jesteś
jego przyjacielem. - wstała. - Jesteś moim bratem! Co ja robię. -
weszła do hotelu i zaczęła zbierać swoje rzeczy.
-Tosia
poczekaj. - Kamil stanął jej na drodze chwytając jej dłonie w
swoje. - Chcesz mi powiedzieć, że ty też? Że nie tylko ja?
-To
jest złe! Nie mamy prawa tego czuć. - pocałował ją. Pocałował,
bo musiał to zrobić, nawet za cenę swojej przyjaźni z Wojtkiem,
za cenę swojego życia.
Dłużej zatrzymał się przed poznańskim Ratuszem. Patrzył, jak
idzie w jego stronę. Była jak żywa, jakby tamten dzień stał się
jego nowym celem. Szła ku niemu, by z nim zostać.
-Ożeń
się ze mną – wyszeptała wtulona w jego ramię. - Teraz, zaraz,
natychmiast.
-Antoś,
co ty mówisz? - pogładził dziewczynę po nagich plecach. - Jak to
sobie wyobrażasz?
-Weźmiemy
ślub i wyjedziemy stąd daleko. Gdzie nikt nigdy nas nie znajdzie.
-Dobrze.
Zostań moją żoną w swoje urodziny, a potem będziemy już tylko
my.
Tamten ranek był jego ostatnim. Obudził się w pustej pościeli.
Nie było jej. Zostawiła tylko kartkę, której słowa znało jego
serce. Dla tych słów, wciąż żył.
Kamilu!
Przepraszam. Nie mogłam inaczej.
Nigdy nikogo nie kochałam bardziej niż ciebie. Tylko ty byłeś
mi przeznaczony.
Musiałam. Musiałam wyjechać.
Wiem, że kiedyś wrócę.
Wrócę, by znów zasnąć w twoich ramionach.
Musiałam, by cię chronić.
Gdyby coś ci się stało, nie umiałabym dalej żyć.
Dorota dowiedziała się wszystkiego. Kazała mi wybierać. Więc
wybrałam.
Czekaj na mnie. Czekaj ukochany.
Czekał. Wciąż na nią czekał.
Ale jego czas dobiegał końca.
***************
Padało. Tak, jak wczoraj i przedwczoraj. Padało. A ona ubrana w czarną sukienkę, stała przy oknie. Nie płakała. Skończyły się już jej łzy. Nie mogła płakać od tygodnia. Dzisiaj miało skończyć się wszystko. Wszystko, w co wierzyła te wszystkie lata. Jej świat zatrzymał się tamtego dnia. Ostatni raz popatrzyła na jego bladą twarz. Wyglądał, jakby spał. Kilka zadrapań na jego twarzy tak spokojnej, jakby śniły mu się tylko dobre sny. Wierzyła, że tam, gdzie jest, jest szczęśliwy. Że w końcu odnalazł spokój. Nie mogła ruszyć się z miejsca. Jej ciało odmawiało posłuszeństwa. Jej mózg nie rejestrował nawet najmniejszego impulsu. Zgasło. Wszystko. Ona. Ona stała i patrzyła. Stała i słuchała. Jak tamtego dnia. Dnia, gdy słońce zaświeciło ostatni raz. Gdy umiera najbliższy ci człowiek, umiera wraz z nim część ciebie. Umierasz z nim, wiedząc, że twój proces umierania będzie trwał do ostatniego twojego oddechu. Obok niego stała Martyna, jego córki i on. Jego najlepszy przyjaciel. Czuła, jak rozrywa się jej serce. W najgorszych snach nie przypuszczała, że kiedyś będzie stała tutaj. W zimnym kościele umierała po raz kolejny. Traciła go ostatni raz.
Dramat zaczął się dopiero później. Gdy idąc pod ramię z Arturem zmierzała na cmentarz. Pusto i ciemno zrobiło się wokół niej. Nie była sobą. Miała wrażenie, że to wszystko dzieje się obok niej. Tak, jakby nie dotyczyło jej. Jakby tylko ktoś zmusił ją, by w tym uczestniczyła. Oddychała głęboko. Ciemne okulary na jej nosie przykrywały opuchnięte oczy. Osuwała się w nicość. Przestrzeń przed nią pogłębiała się z każdym kolejnym krokiem. Im bliżej celu, ona była dalej. Odpływała w otchłań, która zabrała także i jego. Deszcz padał coraz mocniej. Gdy stanęli nad wykopaną dziurę usłyszała głośny jęk jego matki i głośny szloch Martyny. Zadrżała. Bezgłośny krzyk przeszedł przez jej głowę. Nie mogła złapać oddechu. Patrzyła, jak powoli trumna z ciałem Kamila opuszczana jest do dołu. Jak uderza o ziemię. Jak ciało młodego człowieka znika. Przymknęła powieki. Przeszedł przez nią kolejny atak bólu. Ciemność przetoczyła się przed jej oczami.
Została sama. Wszyscy już się rozeszli. Została tylko ona. Patrzyła na przysypaną ziemią, pod którą spoczywał jej Kamil. Był, a teraz go nie ma. Została sama. Nie został jej już nikt.
-Kocham cię. Jeśli jeszcze kiedykolwiek się spotkamy, czekaj na mnie. Nie wiem, dlaczego nie powiedziałam ci tego wcześniej. Kocham cię i zawsze cię kochałam. Od pierwszego dnia. Twoje pojawienie się w moim życiu, był moim przeznaczeniem. Mieliśmy się poznać. Mieliśmy spędzić te kilka chwil razem. Za każdy zły gest przepraszam... Za każde złe słowo wypowiedziane w gniewie... Za każdy raz, gdy zamiast wspierać, zostawiałam cię samego... Za przyjaźń, która nigdy nam nie wyszła. .. Za każdy raz, gdy musiałam być mądrzejsza... Za każdą twoją łzą, którą pokazywałeś tylko mnie... Tamten dzień był moim ostatnim. Ty wiesz. Ty już wszystko wiesz... Gdybyśmy tylko mieli...
Obudziła się zlana potem. Zaschło jej w gardle. popatrzyła na zegarek. Piąta czterdzieści osiem. Piąty czerwca dwa tysiące dwudziesty pierwszy rok. Upiła łyk wody i próbowała uspokoić oddech. Kolejny raz śniło jej się to samo. Kolejny raz żegnała miłość swojego życia. Kolejny raz nie mogła pozbyć się złego przeczucia. Od tamtego dnia nic się nie zmieniło. Nie obudził się, nie poruszył rękę. Nic. Ale oddychał samodzielnie, oddychał, by pewnego dnia wrócić, do tych których kochał. Usłyszała dźwięk telefonu, nie patrząc na wyświetlacz odebrała.
-Obudził się Tosia, obudził się. - odetchnęła z ulgą. Czekała na ten dzień wystarczająco długo. Teraz wszystko musi się ułożyć. Miał dla kogo żyć i ona zrobi wszystko, by to zrozumiał. Na tym polegała przyjaźń.
*********
Kompletnie nie podoba mi się to powyższe... Miało być inaczej, ale chyba nie miałabym sumienia, aż tak ich skrzywdzić.
Jak widzicie, nie jestem taka zła, ale to nie oznacza, że złe dni minęły. Chyba dopiero teraz się zacznie.
Ściskam cieplutko, :)